Dzisiaj po południu udałam się do kina. Po raz pierwszy od bardzo dawna, nie miałam żadnych oczekiwań dotyczących seansu. Nie oglądałam poprzednich części "Minionków", które tak naprawdę dzieją się po najnowszej części.
I, szczerze, to sama nie wiem co mam o tym wszystkim myśleć.
Z jednej strony, bajka była dosyć nudna, mniej więcej do połowy jej trwania.
Z drugiej, po 40 minutach, zaczęło być bardzo zabawnie.
Sama fabuła nie wyróżnia się niczym szczególnym, ot po prostu inna wersja historii, w której niepozorni główni bohaterowie ratują świat.
Akcja rozwija się raczej powoli i stopniowo. Na początek zostajemy zapoznani z historią Minionków od powstania Ziemi. Jest to nużący i przydługi wstęp. Dalej, mamy już samą historię, która rozpędu nabiera dopiero w czasie ostatnich 10-15 minut.
Sami bohaterowie są dosyć ciekawymi i oryginalnie nakreślonymi postaciami, które bardzo polubiłam.
Co do poziomu filmu mam pewne obiekcje.
Przede wszystkim język Minionków wszystko psuje! To dziwna mieszanka angielskiego, hiszpańskiego, włoskiego oraz przypadkowo zestawionych dźwięków. Przez to film jest mniej zrozumiały, zarówno dla dzieci, jak i dorosłych. Wyklucza to także zrozumienie pojedynczych scen.
Kolejną rzeczą jest nadmiar gadgetów, których ilości mógłby pozazdrościć niejeden film akcji. Rozpraszają one tylko uwagę i pokazują dzieciom, że w prawdziwym życiu nie da się obejść bez miotacza lawy, czy chociażby wielkiego pistoletu.
Wiem, że moje nastawienie jest zgoła inne niż takiego dziesięciolatka, ale wciąż lubię oglądać dobra bajki, a ta niestety taka nie jest.
Moja końcowa ocena to 6/10 gwiazdek.
Jutrzejszy post to, najprawdopodobniej, także będzie recenzja, tyle że tym razem jakiejś książki.
"Każdy, kto czyta, staje się dziwakiem. Czytanie daje wiedzę, a ponieważ wokół dominuje raczej ignorancja, wiedza oznacza dziwactwo."
José Carlos Somoza
Do usłyszenia!