Wiem, że w tym tygodniu obiecałam publikować posty regularnie, ale oprócz nawału nauki dolegał mi brak weny twórczej. Nie mogłam się zmusić do napisania czegoś sensownego, a nie chciałam sklecić byle jakiego postu, tylko po to, aby był. Ani ja nie byłabym z niego zadowolona, ani Wy z czytania go. Dzisiaj, jednakże chyba udało mi się, w końcu, odblokować.
Zapraszam do lektury!
Długo zastanawiałam się nad tym jaką klasykę wybrać w październiku. Przeglądałam listy tych, które chcę przeczytać, ale nic mi nie pasowało. Po pewnym czasie mój wzrok padł na półki z książkami w moim pokoju, w oczy od razu rzuciła mi się "Mała księżniczka" ukochana książka z dzieciństwa. Od razu zabrałam się za czytanie jej, po raz kolejny. Moje odczucie znajdziecie poniżej.
"Mała księżniczka" to klasyka, którą po raz pierwszy przeczytałam jako dziesięciolatka. Ta powieść tak mnie wzruszyła, że płakałam jak bóbr. Od tamtego czasu już wiele razy powracałam do niej, a za każdym razem oczarowywała mnie co raz bardziej.
Książka to historia życia małej dziewczynki imieniem Sara. Tyle wystarczy Wam wiedzieć na temat fabuły przez zaczęciem czytania.
Powieść jest napisana barwnym i pięknym językiem, który jest jednak zrozumiały (przynajmniej w większości przypadków) nawet dla najmłodszych. Bardzo lubię ten aspekt w książce.
Mamy tutaj do czynienia z może niezbyt skomplikowaną fabułą, a jednak potrafi ona zaskoczyć. Oczywiście, jak to w powieściach tego typu bywa, zakończenie jest dosyć przewidywalne i dobre dla głównej bohaterki. Mimo wszystko ta konkretna pozycja potrafi rozbawić, wzruszyć do łez oraz skłonić do myślenia.
Nie występuje tutaj nawał postaci. Jest główna bohaterka oraz kilka, dosłownie, bo można policzyć ich na palcach u jednej ręki, postaci drugoplanowych.
Sara jest dosyć dużym oryginałem. Mimo wychowania w luksusach, nie jest wyniosła i rozpuszczona. To pokazuje, że na kształtowanie się charakteru u człowieka nie mają dużego wpływu warunki materialne, tylko wzorce i autorytety.
czwartek, 22 października 2015
wtorek, 6 października 2015
Czy na pewno dobrze znasz "Śpiącą Królewnę"?
Jak już wspominałam w poprzednich postach, ostatnio miałam fazę na bajkową tematykę.
Przeglądając listę filmów, które chcę obejrzeć, natrafiłam na tytuł, który odrzuciłam na sam dół mojej listy priorytetów już jakiś czas temu. Jednak po chwili zastanowienia stwierdziłam, że chcę sama zobaczyć co tutaj jest takiego oryginalnego.
Nie zawiodłam się.
"Czarownica" to film dla całej rodziny. Dla najmłodszych to ciekawa bajka, ale dla starszych ma głębsze znaczenie, ponieważ z wiekiem zaczynamy inaczej patrzeć na dobrze nam znane baśnie. Dostrzegamy rozległe metafory oraz drugie dno, które skłaniają nas do chwili zastanowienia. Tutaj nie jest inaczej, cały film to nic innego, jak jedna wielka przenośnia.
Przede wszystkim należy zacząć od pomysłu na ten film. Pokazanie znanej baśni z perspektywy czarnego charakteru, czyż nie brzmi to obiecująco? Według mnie to naprawdę ciekawy pomysł, a jego realizacja też nie pozostawia nic do zarzucenia.
Fabuła "Śpiącej Królewny" jest znana chyba każdemu, ale po obejrzeniu tego filmu, nie byłam już tego stuprocentowo pewna.
W filmie przez cały czas dużo się dzieje, ale mamy także do czynienia ze scenami wyciszenia skłaniającymi do refleksji. W trakcie oglądania przez cały czas towarzyszyło mi napięcie, nie wiedziałam czego się spodziewać, jakie będzie zakończenie. Byłam podekscytowana myślą, że już niedługo poznam zakończenie tej pięknej baśni.
Skoro już o tym wspomniałam, to chcę nadmienić, że scenografia w filmie jest po prostu prześliczna. Warto zwrócić na nią baczną uwagę podczas seansu. Mnie po prostu oczarowała!
Główna bohaterka, czyli Diabolina to silna i niezależna osoba. W trakcie przedstawionej historii zmieniła się nie do poznania. Najpierw była miłą wróżką, która ufała i pomagała wszystkim. Świetnie zagrała ją Isobelle Molloy, dla której ta rola była debiutem aktorskim. Później zastąpiła ją Angelina Jolie, która pokazała nam inny obraz Diaboliny, gniewnej i mściwej czarownicy.
Gra aktorska innych bohaterów także mi się podobała. Wydawała się taka naturalna i spontaniczna. W szczególności do gustu przypadły mi trzy dobre wróżki, które były tak zabawne i nieświadome otoczenia, że uważałam je za przerośnięte dzieci.
Przeglądając listę filmów, które chcę obejrzeć, natrafiłam na tytuł, który odrzuciłam na sam dół mojej listy priorytetów już jakiś czas temu. Jednak po chwili zastanowienia stwierdziłam, że chcę sama zobaczyć co tutaj jest takiego oryginalnego.
Nie zawiodłam się.
"Czarownica" to film dla całej rodziny. Dla najmłodszych to ciekawa bajka, ale dla starszych ma głębsze znaczenie, ponieważ z wiekiem zaczynamy inaczej patrzeć na dobrze nam znane baśnie. Dostrzegamy rozległe metafory oraz drugie dno, które skłaniają nas do chwili zastanowienia. Tutaj nie jest inaczej, cały film to nic innego, jak jedna wielka przenośnia.
Przede wszystkim należy zacząć od pomysłu na ten film. Pokazanie znanej baśni z perspektywy czarnego charakteru, czyż nie brzmi to obiecująco? Według mnie to naprawdę ciekawy pomysł, a jego realizacja też nie pozostawia nic do zarzucenia.
Fabuła "Śpiącej Królewny" jest znana chyba każdemu, ale po obejrzeniu tego filmu, nie byłam już tego stuprocentowo pewna.
W filmie przez cały czas dużo się dzieje, ale mamy także do czynienia ze scenami wyciszenia skłaniającymi do refleksji. W trakcie oglądania przez cały czas towarzyszyło mi napięcie, nie wiedziałam czego się spodziewać, jakie będzie zakończenie. Byłam podekscytowana myślą, że już niedługo poznam zakończenie tej pięknej baśni.
Skoro już o tym wspomniałam, to chcę nadmienić, że scenografia w filmie jest po prostu prześliczna. Warto zwrócić na nią baczną uwagę podczas seansu. Mnie po prostu oczarowała!
Główna bohaterka, czyli Diabolina to silna i niezależna osoba. W trakcie przedstawionej historii zmieniła się nie do poznania. Najpierw była miłą wróżką, która ufała i pomagała wszystkim. Świetnie zagrała ją Isobelle Molloy, dla której ta rola była debiutem aktorskim. Później zastąpiła ją Angelina Jolie, która pokazała nam inny obraz Diaboliny, gniewnej i mściwej czarownicy.
Gra aktorska innych bohaterów także mi się podobała. Wydawała się taka naturalna i spontaniczna. W szczególności do gustu przypadły mi trzy dobre wróżki, które były tak zabawne i nieświadome otoczenia, że uważałam je za przerośnięte dzieci.
poniedziałek, 5 października 2015
Czy Dobro jest zawsze dobre, a Zło - złe? - Baśniowe dylematy
Książka pt.:"Akademia Dobra i Zła" została napisana przez Soman Chainani to baśń dla starszych (mam tu na myśli wszystkich, którzy nie są już dziećmi).
Powieść opowiada losy dwóch przyjaciółek, które po ukończeniu 13 lat, trafiają do legendarnej Akademii Dobra i Zła. Tam zwykłe dzieci szkolą się na postacie z bajek: bohaterów lub złoczyńców. Przyjaciółki to dwa przeciwieństwa: Sophie to najpiękniejsza dziewczynka w wiosce ze skłonnościami do dobrych uczynków oraz manią na punkcie wyglądu, od dziecka marzyła, żeby zostać porwaną do Akademii i stać się księżniczką. Natomiast Agata nie dba o wygląd, lubi mroczne miejsca i mieszka w domku na cmentarzu, nie lubi ludzi. Wszystko staje na głowie, kiedy obydwie dziewczynki trafiają do Akademii. Ponieważ Sofia trafia do Złych, a Agata do Dobrych.
Zaciekawieni?
Zacznę od głównych bohaterek. To ciekawe zestawienie całkowitych przeciwieństw, które mimo wszystko łączy przyjaźń.
Agata z wyglądu kojarzy się ze Złem, ale odkrywa w swoim wnętrzu dobre cechy. W trakcie czytania widziałam, jak ta postać się rozwija, staje się bardziej pewna siebie. Powoli odkrywa swoje prawdziwe "ja". Od samego początku czułam do niej sympatię.
Sofia natomiast, to chodząca piękność, ale pod tą powierzchownością kryje się mroczne wnętrze. Ona także się rozwija i odkrywa swoje prawdziwe "ja". Jednak jej zachowanie bardzo mnie denerwowało. Zachowywała się jak rozpieszczone dziecko. A gdy chciała udowodnić swoją dobroć, zaczęła jeszcze bardziej dbać o swój wygląd i pomagać w tym innym. Zdecydowanie nie lubię tego typu postaci, ale też wiem, że specjalnie została tak wykreowana.
Oprócz dwóch dziewczynek mamy do czynienia z masą postaci drugoplanowych. Jest ich cała gama: od najgorszych i najbrzydszych do najlepszych i najładniejszych. Jednakże niech pozory Was nie zmylą. Nikt nie jest taki, jaki się wydaje.
Fabuła jest oryginalna i interesująca, ale dużym minusem jest jej przewidywalne zakończenie. Mam tu na myśli zakończenie książki, a jej treść jest dosyć nieprzewidywalna.
Bardzo ładna i przyciągająca wzrok okładka. |
Zaciekawieni?
Zacznę od głównych bohaterek. To ciekawe zestawienie całkowitych przeciwieństw, które mimo wszystko łączy przyjaźń.
Agata z wyglądu kojarzy się ze Złem, ale odkrywa w swoim wnętrzu dobre cechy. W trakcie czytania widziałam, jak ta postać się rozwija, staje się bardziej pewna siebie. Powoli odkrywa swoje prawdziwe "ja". Od samego początku czułam do niej sympatię.
Sofia natomiast, to chodząca piękność, ale pod tą powierzchownością kryje się mroczne wnętrze. Ona także się rozwija i odkrywa swoje prawdziwe "ja". Jednak jej zachowanie bardzo mnie denerwowało. Zachowywała się jak rozpieszczone dziecko. A gdy chciała udowodnić swoją dobroć, zaczęła jeszcze bardziej dbać o swój wygląd i pomagać w tym innym. Zdecydowanie nie lubię tego typu postaci, ale też wiem, że specjalnie została tak wykreowana.
Oprócz dwóch dziewczynek mamy do czynienia z masą postaci drugoplanowych. Jest ich cała gama: od najgorszych i najbrzydszych do najlepszych i najładniejszych. Jednakże niech pozory Was nie zmylą. Nikt nie jest taki, jaki się wydaje.
Fabuła jest oryginalna i interesująca, ale dużym minusem jest jej przewidywalne zakończenie. Mam tu na myśli zakończenie książki, a jej treść jest dosyć nieprzewidywalna.
niedziela, 4 października 2015
Podsumowanie września
4 z 6 książek, które przeczytałam w tym miesiącu. |
Zacznijmy od książek. We wrześniu przeczytałam 6 pozycji, a były to:
- "Miasto szkła" - Cassandra Clare - bardzo podobała mi się ta książka. Moja ocena 9/10, a pełną recenzję możecie przeczytać tutaj.
- "Wszechświaty. Pamięć" - Leonardo Patrignani - drugii tom trylogii science fiction "Wszechświaty". To nowatorskie spojrzenie na ten gatunek, które bardzo mi się podoba. Po przeczytaniu zostajemy z głową pełną myśli i pytań. Moja ocena 7/10.
- "Sny bogów i potworów" - Laini Taylor - ostatni tom trylogii fantasy "Córka dymu i kości". W Polsce został wydany w dwóch częściach, ja jednak czytałam ebook, który był w całości, dlatego zaliczyłam to jako jedną pozycję. Świetne zwieńczenie trylogii. Moja ocena cz.I 6/10 cz.II 7/10.
- "Król Edyp" - Sofokles - pierwsza pozycja z listy lektur na ten rok szkolny. Nie lubię czytać dramatów, zdecydowanie wolę je oglądać, ale książka nie była najgorsza. Miała nawet zwrot akcji, który nieco mnie zaskoczył. Moja ocena 4/10.
- "Szklany tron" - Sarah J. Maas - genialna książka, o której mogłabym gadać godzinami. Pierwszy tom z serii. Moja ocena 9/10, a pełna recenzja tutaj.
- "Akademia Dobra i Zła" - Soman Chainani - początek baśniowej trylogii. Bardzo oryginalne podejście do znanych przez wszystkich bajek. Moja ocena 6/10, pełna recenzja tutaj.
We wrześniu zaczęłam jeszcze czytać dwie książki. Jedną z nich czytam już któryś raz z kolei i jest to "Mała księżniczka" Frances Hodgson Burnett, jest to mój kolejny wybór jeśli chodzi o klasykę. Druga to gruba książka, której czytanie idzie mi bardzo powoli, a jest to "Gra o tron" George'a R. R. Martina.
Teraz rzecz związana z książkami, ale nie z ich czytaniem, ale kupowaniem. W tym miesiącu kupiłam tylko jedną książkę, jako że to pierwszy miesiąc szkoły i miałam dużo roboty.
A jest to..."Cyrk nocy" Erin Morgenstern. Jestem bardzo podekscytowana tą książką, ale jako najnowszy nabytek znajduje się dosyć nisko na mojej liście książek do przeczytania.
Teraz przejdźmy do filmów. Ten miesiąc był wyjątkowo filmowy, a nie serialowy. Nie miałam ochoty na żaden z "moich" seriali, wolałam obejrzeć jakiś ciekawy film. Niestety, nie zawsze wybierałam dobre pozycje.
piątek, 2 października 2015
Lekki film dla całej rodziny
Tym razem recenzja filmu, który trochę lepiej wypadł w moich oczach od poprzedniego (recenzja filmu "Bezwstydny Mortdecai").
Dzisiaj mam dla Was recenzję filmu dla całej rodziny, a mianowicie "Annie".
To historia dziewczynki, która żyje w rodzinie zastępczej, ale z uporem maniaka szuka swoich biologicznych rodziców.
To dosyć utarty schemat, nie sądzicie?
Jak najbardziej.
Na dodatek, film to remake "Małej sierotki Annie", która po raz pierwszy została opublikowana w 1918 roku. Za to film dostał Złotą Malinę w kategorii "Najgorsze remake, sequel lub "zrzynka" w 2015 r.".
Ja nie oglądałam oryginału, więc nie mogę porównać jednego do drugiego, ale jak już wcześniej wspomniałam, film wcale nie był taki zły.
Był schematyczny i nieoryginalny - to fakt, ale był jednocześnie przyjemny i lekki w oglądaniu, pomimo poruszanych trudnych tematów. Ale czyż nie tego oczekuje się od filmów dla całej rodziny?
Oprócz trudnych tematów, film ukazał także kilka stereotypów. Jeden - bardzo często poruszany w dramatach, czyli zła rodzina zastępcza. W tym przypadku matka, która pije i wyzyskuje swoich podopiecznych. A także milioner, który jest pracoholikiem z powodu samotności. Może są to stereotypy, ale w prawdziwym życiu także zdarzają się takie przypadki. A w "Annie" przedstawiono je w sposób jasny, zrozumiały nawet dla najmłodszych oraz nowatorski. Punkt w górę przy ocenie za to.
Film należy także do musicali, co się równa bohaterom zaczynającym śpiewać piosenki, ni z tego, ni z owego. Jednak muszę przyznać, że są to wpadające w ucho piosenki, a większość z nich niesie pewne przesłania.
Główna bohaterka - Annie to bystra dziewczynka, do której od razu poczułam sympatię. Mimo wszystko nie rozumiałam pewnych motywów nią kierujących, czy celów, jakie planowała osiągnąć pewnymi działaniami.
Bardzo ważna rzecz, a mianowicie gra aktorska. Moim zdaniem była bez zarzutu. Aktorzy potrafili oddać emocje bohaterów, a także wczuć się całkowicie w swoje postacie. Właśnie z powodu doborowej obsady, postanowiłam obejrzeć "Annie".
To film dla całej rodziny, więc oczywistym jest, że "dobro zwycięża", ale mi osobiście przejadły się już takie przesłodzone i jednoznaczne zakończenia. Wolę takie, które dają do myślenia i pozostawiają trochę miejsca wyobraźni.
Dzisiaj mam dla Was recenzję filmu dla całej rodziny, a mianowicie "Annie".
To historia dziewczynki, która żyje w rodzinie zastępczej, ale z uporem maniaka szuka swoich biologicznych rodziców.
To dosyć utarty schemat, nie sądzicie?
Jak najbardziej.
Na dodatek, film to remake "Małej sierotki Annie", która po raz pierwszy została opublikowana w 1918 roku. Za to film dostał Złotą Malinę w kategorii "Najgorsze remake, sequel lub "zrzynka" w 2015 r.".
Ja nie oglądałam oryginału, więc nie mogę porównać jednego do drugiego, ale jak już wcześniej wspomniałam, film wcale nie był taki zły.
Był schematyczny i nieoryginalny - to fakt, ale był jednocześnie przyjemny i lekki w oglądaniu, pomimo poruszanych trudnych tematów. Ale czyż nie tego oczekuje się od filmów dla całej rodziny?
Oprócz trudnych tematów, film ukazał także kilka stereotypów. Jeden - bardzo często poruszany w dramatach, czyli zła rodzina zastępcza. W tym przypadku matka, która pije i wyzyskuje swoich podopiecznych. A także milioner, który jest pracoholikiem z powodu samotności. Może są to stereotypy, ale w prawdziwym życiu także zdarzają się takie przypadki. A w "Annie" przedstawiono je w sposób jasny, zrozumiały nawet dla najmłodszych oraz nowatorski. Punkt w górę przy ocenie za to.
Film należy także do musicali, co się równa bohaterom zaczynającym śpiewać piosenki, ni z tego, ni z owego. Jednak muszę przyznać, że są to wpadające w ucho piosenki, a większość z nich niesie pewne przesłania.
Główna bohaterka - Annie to bystra dziewczynka, do której od razu poczułam sympatię. Mimo wszystko nie rozumiałam pewnych motywów nią kierujących, czy celów, jakie planowała osiągnąć pewnymi działaniami.
Bardzo ważna rzecz, a mianowicie gra aktorska. Moim zdaniem była bez zarzutu. Aktorzy potrafili oddać emocje bohaterów, a także wczuć się całkowicie w swoje postacie. Właśnie z powodu doborowej obsady, postanowiłam obejrzeć "Annie".
To film dla całej rodziny, więc oczywistym jest, że "dobro zwycięża", ale mi osobiście przejadły się już takie przesłodzone i jednoznaczne zakończenia. Wolę takie, które dają do myślenia i pozostawiają trochę miejsca wyobraźni.
Subskrybuj:
Posty (Atom)