czwartek, 29 grudnia 2016

Seriale #1 - czyli jak koreańskie dramy przejęły moje życie

Witajcie!


Miałam zamiar zrobić świąteczny tag książkowy, ale niestety zabrakło mi czasu. Stwierdziłam, że dzisiaj nie ma to już większego sensu. Za to poszukam jakiegoś innego, interesującego tagu, a jako namiastkę świątecznego klimatu prezentuję Wam moją choinkę 😊




Przed Wami pierwsza odsłona nowego typu podsumowań na moim blogu.
Dzisiaj opowiem Wam o 5 serialach, które ostatnio obejrzałam.
Mam nadzieję, że dotrwacie do końca i nie zanudzicie się podczas czytania 😉


Goong / Princess Hours → to historia dwójki licealistów: zwyczajnej i nieco szalonej dziewczyny oraz aroganckiego i zamkniętego w sobie następcy tronu. Pewnego dnia obydwoje dowiadują się o umowie pomiędzy ich dziadkami. Umowie, która zawiera obietnicę ich małżeństwa. Pomimo wzajemnej niechęci, obydwoje zgadzają się na ślub. Ona dlatego, że jej rodzina tonie w długach, a on, ponieważ ukochana odrzuciła jego oświadczyny. Ceremonia zaślubin odbywa się niezwłocznie, ale to dopiero początek ich wspólnej historii.
Jakiś czas później do Korei powraca dawny następca tronu - syn zmarłego księcia, wraz z matką. Mają w planach odzyskanie tego, co dawniej należało do nich i nie są to wyłącznie tytuły.
To drama, która składa się z 24 odcinków.
Opowiada o dorastaniu, o tym, że wszystko, co robimy ma swoje konsekwencje oraz o tym, jak bardzo może zmienić człowieka uczucie do drugiej osoby.
Pomimo tego, że fabuła wydaje się prosta, można się na niej pozytywnie zaskoczyć. Dzięki dodatkowym, interesującym wątkom, staje się trudniejsza do przewidzenia.
Serial jest utrzymany w lekkim i pogodnym nastroju, ale nie brak tu także pełnych napięcia, smutnych momentów.
Bohaterowie, pomimo swoich wad i przerysowania (wiem, wiem, to zapewne celowy zabieg), są bardzo łatwi do polubienia.
Mile zaskoczył mnie też fakt, że drama nie skupia się wyłącznie na dwójce głównych bohaterów, ale śledzi również losy tych drugoplanowych.
Jedyna rzecz, na której się zawiodłam to zakończenie. Według mnie jest zbyt urwane.
Mimo wszystko, to bardzo przyjemny i niewymagający serial, idealny na zimowe wieczory.
Polecam!
Moja ocena 7/10



Jang-nan-seu-reon Ki-seu / Playful Kiss → zaczniemy sztampowo: dwójka licealistów: chłopak - Seung Jo oraz dziewczyna - Ha Ni.
On jest najmądrzejszym i najpopularniejszym chłopakiem w szkole. Ona typową szarą myszką, zakochaną w nim.
Historia rozpoczyna się, gdy Ha Ni postanawia napisać list miłosny do Seung Jo. Ten po otrzymaniu go, zwraca go jej przy wszystkich uczniach szkoły, podkreślając jak wiele błędów w nim zrobiła. Oczywiście, dziewczyna jest załamana. Na domiar złego, w okolicy, w której mieszka, występuje małe trzęsienie ziemi. I tak jej świeżo wybudowany dom zostaje doszczętnie zniszczony. Ha Ni, wraz z ojcem, wprowadza się do najlepszego przyjaciela jej ojca z czasów młodości. Na miejscu okazuje się, że jest on także ojcem Seung Jo.
Co może wyniknąć z tej sytuacji?
To, co najbardziej urzekło mnie w tej dramie, to rozwój uczuć pomiędzy głównymi bohaterami. Od jednostronnego zauroczenia i niechęci, poprzez wzajemną pomoc, na prawdziwej miłości skończywszy. Nie ma tutaj nic wymuszonego czy nienaturalnego. Wszystko dzieje się w swoim czasie.
No właśnie, czas. Odgrywa on tu bardzo ważną rolę, ponieważ bohaterów poznajemy w ostatniej klasie liceum, natomiast żegnamy się z nimi, już z jako dorosłymi ludźmi (jeśli weźmiemy pod uwagę odcinki specjalne, które swoją drogą gorąco polecam).
Postacie rozwijają się, zmieniają, dojrzewają, odkrywają siebie.
Jest w tym obrazie coś naprawdę urzekającego i jednocześnie bardzo prawdziwego.
W trakcie oglądania, skupiałam się głównie na tym, co aktualnie działo się na ekranie, więc uważałam tą dramę za bardzo ciepłą komedię romantyczną. Ale po zakończeniu, spojrzałam na nią szerzej i poczułam autentyczny smutek na myśl, że muszę się już rozstać z bohaterami, którzy wydawali mi się na wyciągnięcie ręki. Z bohaterami, którzy dorośli na moich oczach. Z bohaterami, których przemiana wywołuje w moim sercu nadzieję, że każdy z nas może się zmienić, o ile odpowiednia osoba będzie u jego boku.
To drama o perypetiach dwójki ludzi na przestrzeni kilku lat. Pomimo przewidywalnego zakończenia, jest warta obejrzenia. To, według mnie, idealny tytuł na przygnębiające jesienne lub zimowe wieczory. Na pewno podniesie Was na duchu.
Polecam!
Moja ocena 7/10.




Sang-sok-ja-deul / The Heirs → to już zdecydowanie bardziej skomplikowana drama. Zarówno pod względem fabuły, jaki i relacji pomiędzy poszczególnymi bohaterami.
W pigułce wygląda to mniej, więcej tak:
Eun Sang pochodzi z biednej rodziny - jej mama jest gosposią, a siostra studiuje w Stanach, dzięki stypendium.
Gdy Eun Sang dowiaduje się, że jej siostra ma wyjść za mąż, postanawia polecieć do USA i osobiście wręczyć jej prezent. Jednak na miejscu okazuje się, że jej siostra chciała po prostu wyciągnąć jak najwięcej pieniędzy od matki, więc wymyśliła całą tą historię ze ślubem.
Załamana Eun Sang zostaje przypadkowo wplątana w policyjne dochodzenie, w skutek czego nie może wrócić do Korei. Nie ma gdzie się podziać, a na dodatek nie najlepiej zna angielski. Pomoc przychodzi nieoczekiwanie od chłopaka imieniem Tan, który także jest Koreańczykiem. Nie mając większego wyboru, dziewczyna postanawia przyjąć propozycję pomocy. Jest jednak coś, czego nie wie. A mianowicie to, że Tan jest synem jednego z najbogatszych właścicieli firm w Korei, będącego jednocześnie pracodawcą matki Eun Sang. Dziewczyna z całego serca nienawidzi tej rodziny.
Gdy już udaje się jej dotrzeć do Korei, wciąż pozostając w błogiej nieświadomości, co do tożsamości swojego wybawcy, Eun Sang dowiaduje się, że wraz z matką będzie zmuszona zamieszkać u znienawidzonej rodziny. Rodziny, do której powrócił syn marnotrawny z USA.
Brzmi interesująco?
A to dopiero początek i zaledwie niewielki fragment całej historii.
Ten serial porusza wiele różnych tematów, pośród których znajdziemy również te trudniejsze, jak np. moc i jednocześnie destrukcyjna siła miłości, problemy w relacjach rodzinnych, problemy z jakimi na co dzień muszą mierzyć się osoby nieme oraz ich bliscy, a także sposoby na radzenie sobie z myślami samobójczymi.
To zdecydowanie nie jest kolejna lekka i pogodna drama. I może właśnie dlatego miałam z nią taki problem...
Kilka pierwszych odcinków było interesujących, ale czułam się przytłoczona ilością bohaterów oraz śledzeniem relacji pomiędzy nimi. Byłam zagubiona, ale ciekawa tego, co się wydarzy. Jednak, gdzieś w połowie, stałam się zmęczona tym, że bohaterowie mieli zawsze jakieś przeszkody do pokonania, które, swoją drogą, pojawiały się jak za dotknięciem magicznej różdżki. Dlatego wzięłam sobie krótki oddech i zajęłam się inną dramą.
A gdy już do tego dojrzałam 😏 , skończyłam oglądać "The Heirs".
Teraz czuję się zadowolona, że poświęciłam temu serialowi trochę czasu. Zmusił mnie do głębszego zastanowienia się nad pewnymi sprawami.
Ogólnie rzecz ujmując, podobał mi się.
Moja ocena 7/10.



Si-keu-rit Ga-deun / Secret Garden → tym razem przed Wami historia, którą można by nazwać miłosną, choć w tym przypadku wydaje mi się to kompletnie nieadekwatne, z domieszką science fiction.
Prezes wielkiego centrum handlowego myli kaskaderkę z aktorką. Tak zaczyna się ich wspólna podróż, której zakończenie jest nie do przewidzenia.
Muszę przyznać, że twórcy bardzo ciekawie wykorzystali motyw zamiany ciał, który, bądź co bądź, nie jest niczym nowym. Spodziewałam się, że to właśnie on będzie głównym wątkiem dramy, ale z miłym zaskoczeniem stwierdziłam, że jest tylko jednym z wielu.
W przypadku "Secret Garden" nie potrafiłam zgadnąć, jak dalej potoczy się fabuła, więc z niecierpliwością oczekiwałam na zakończenie. I mogę z całą pewnością powiedzieć, że jestem z niego zadowolona.
Jednakże to nie fabuła, czy zakończenie wywarły na mnie największe wrażenie, tylko gra aktorska dwójki głównych postaci. Naprawdę niesamowicie było na to patrzeć, To, jak aktorzy potrafili w krótkiej chwili płynnie przejść z grania jednej postaci w drugą, to pokaz wspaniałego kunsztu.
Dodam jeszcze tylko, że początkowo lekka drama, ewoluuje.
I tak, podczas oglądania, odczuwałam całą gamę emocji: radość, gniew, smutek, głęboki żal, współczucie.
Nie byłam przygotowana na kierunek, w którym poszła fabuła tej dramy.
Zostałam wzięta przez zaskoczenie i oczarowana.
I jeszcze ta niesamowita ścieżka dźwiękowa 😍
Gorąco polecam!
Moja ocena 8/10.



Hil-leo / Healer → pierwsza drama akcji, z którą miałam do czynienia.
Okazało się jednak, że nie składa się ona z niekończących sekwencji walk. Te, wręcz przeciwnie, zajmują ułamek czasu, którego się spodziewałam. Inną sprawą są pościgi oraz śledztwa, które występują chyba w każdym odcinku.
Mimo wszystko, jak w prawie każdej koreańskiej dramie, największy nacisk jest położony na relacje międzyludzkie, a co za tym idzie, na fabułę. Ta, z pozoru banalna, zaskakuje na każdym kroku.
Główny bohater - tytułowy Healer, jest nocnym kurierem, jednym z najlepszych w swoim fachu. Jego nadrzędną zasadą jest nie pytanie oraz nie dowiadywanie się niczego o tożsamości swojego zleceniodawcy. To wszystko zmienia się, gdy za zadanie dostaje zdobycie DNA młodej dziennikarki internetowej. Healer natrafia wokół niej na poszlaki wskazujące na powiązania z jego zmarłym ojcem. Aby zdobyć informacje, zaczyna pracę z dziennikarką, udając stażystę.
Kim jest ta kobieta i co łączyło ją z jego ojcem?
Kim jest tajemniczy zleceniodawca?
I dlaczego zginął jego ojciec?
To tylko niektóre z wielu pytań, na które Healer spróbuje znaleźć odpowiedzi, ale prawda może okazać się niezwykle skomplikowana i bolesna.
Jak już wspominałam, fabuła tego serialu to prawdziwy majstersztyk. Stawiam ją na równi z tą z "Secret Garden" i niewiele niżej od tej z "Cesarzowej Ki".
W momencie, w którym wszystkie elementy układanki wskoczyły na swoje miejsca, mój mózg eksplodował 😵
Bardzo podobał mi się także poruszony tutaj wątek wolności słowa.
Mam wrażenie, że jest zbyt mało produkcji, które pokazywałyby jak bardzo współczesne media są kontrolowane przez tych posiadających władzę oraz przez tych posiadających pieniądze. To dało mi dużo do myślenia.
A teraz wracając do scen walki, ja, będąc przyzwyczajoną do bardzo efektownych amerykańskich potyczek, te uważałam za dość zabawne. Ale dzięki temu, że nie było ich zbyt wiele i nie były zbytnio rozwleczone, mogłam je obejrzeć bez większych problemów.
Poza tym wszystkim, w "Healerze" jest także kilka niesamowicie słodkich scen. W trakcie ich oglądania, czułam jak moje serduszko, dosłownie topnieje.
Myślę, że dzięki zachowaniu odpowiednich proporcji poszczególnych składników, powstała bardzo interesująca i wyróżniająca się drama.
Gorąco polecam!
Moja ocena 8/10.

Ufff....
To już wszystko na dzisiaj 😉

Do usłyszenia!

4 komentarze:

  1. Przyznam, że nigdy nie obejrzałam w całości żadnej dramy. Muszę to zmienić, a że dzięki Tobie mam parę tytułów w zanadrzu, nie oprę się, by z nich skorzystać. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja, właśnie lubię je za to, że (w większości) są tak krótkie.
      Te, o których pisałam mają góra 25 odcinków, więc ich obejrzenie nie zajmuje wiele czasu :)

      Usuń
  2. Haha, a jednak! :D
    Zawładnęły tobą dramy, wzięły górę nawet nad książkami!
    No nic, pozostaje mi tylko zdać się na twoje rekomendacje i "liznąć" co nie co z tej listy. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hehehe...
      Musiałam sobie zrobić przerwę od książek po "Panu Tadziu" ;)
      A już niedługo kolejne rekomendacje dram, specjalnie dla Ciebie :D A w nich gatunki, których tu jeszcze nie było...

      Usuń