Po obejrzeniu filmu "Przyjaźń czy kochanie?" (recenzja - klik), wpadłam w fazę oglądania produkcji kostiumowych.
Nic, więc dziwnego, że moje myśli skierowały się ku mojej ukochanej "Dumie i uprzedzeniu".
"Ten film oglądałam już przecież tyle razy. Pora na coś innego!" - pomyślałam, ale w mojej głowie zaświtał pewien pomysł. - "Chwila, chwila. Ileż to już razy nasłuchałam się, że ten film jest beznadziejny, ale za to produkcja z '95 jest taka cudowna." - postanowiłam spróbować.
Jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że ta wersja jest w rzeczywistości miniserialem, składającym się z 6 odcinków, po 50-60 minut każdy. Tak, więc moje plany legły w gruzach, ponieważ to nie był tytuł na jeden wieczór. Na dodatek, właśnie zaczął się BookAThon, więc miałam skupić się na czytaniu. Jednak, jak to ja, nie potrafiłam się oprzeć perypetiom sióstr Bennet i zaczęłam seans.
Teraz muszę Wam wyznać, że nie rozumiem, skąd wzięła się ta nagonka na produkcję z 2005 roku, a wychwalanie tej. Ta była, moim zdaniem, dobra, ale tamta lepsza (jak zwykle, kwestia gustu).
Zacznę od rzeczy, które mi się podobały.
Serial ma niezaprzeczalnie klimat, bardzo podobny do tego książkowego.
Dodatkowo, dzięki temu, ile trwa, jest wycięciem poszczególnych scen i dialogów z książki. Za to, zyskuje u mnie bardzo duży plus.
Produkcja, tak jak książka, wywoływała na mojej twarzy uśmiech. Momentami wręcz, szczerzyłam się, jak głupia do ekranu. Nawet teraz, pisząc to, uśmiech wraca bezwiednie na moje usta :)
Przechodząc dalej, trzy postacie/aktorzy zrobili na mnie bardzo duże wrażenie.
Po pierwsze, Elżbieta - Jennifer Ehle, od której bił urok, inteligencja i błyskotliwość umysłu.
Po drugie, pani Bennet - Alison Steadman, która idealnie odgrywa rolę nieświadomej, ograniczonej, plotkarskiej kobiety.
A po trzecie, pan Darcy. Oczywiście musiałam o nim wspomnieć :) Gdy teraz patrzę na niego obiektywnie, widzę, jak naiwny bywał w niektórych momentach. Ale trzeba przyznać, że Colin Firth spisał się znakomicie.
Teraz, niestety muszę się do kilku rzeczy przyczepić.
Przede wszystkim, bardzo denerwowała mnie Jane. Ilekroć ona pojawiała się na wizji, ja miałam ochotę przewijać do następnej sceny. Działo się tak z dwóch powodów. Pierwszy z nich to fakt, że aktorka wcielająca się w tę postać, nie potrafi grać, a wyraz jej twarzy był taki sam przez prawie cały czas. Druga sprawa jest o wiele bardziej małostkowa, ale nie mogę jej pominąć ze względu na to, że miała dość duży wpływ na moje odczucia odnośnie tej produkcji. W książce, Jane jest opisywana jako wielka piękność, od której nie można oderwać wzroku. W serialu także wykorzystane są te razy, jednak są tak bardzo nie na miejscu, że chciało mi się śmiać. Myślę, że już wiecie o co mi chodzi. Tak, właśnie. O wygląd Jane. Nie wiem, jaki w tamtych czasach (akcji serialu czy czasu jego nagrywania) były kanony piękna, jednak ten typ urody nie jest, w moim odczuciu, najpiękniejszy. Nie powiem już nic więcej na ten temat, bo nie chcę nikogo obrazić.
Jest jeszcze jedna rzecz, ale ona nie jest, na dobrą sprawę, negatywna.
Chodzi mi o sposób przedstawienia i wybór aktorki do roli Lady Katarzyny. Zamiast powagi i majestatu, który miała przedstawiać, wyglądała jak wielka, stara żaba. Miałam wrażenie, że jest tylko częścią scenografii, a nie jedną z kluczowych postaci.
Podsumowując, serial bardzo mi się podobał, pomimo pewnych mankamentów warto było go obejrzeć. Na pewno spodoba się wszystkim fanom "Dumy i uprzedzenia".
Moja ocena 8/10.
Polecam!
Jeszcze jedna rzecz.
Gdy oglądałam serial, uświadomiłam sobie, że jedną z moich ulubionych scen jest spacer po pokoju. Dialogi w trakcie tej sceny są genialne! Kto czytał lub oglądał, wie o co mi chodzi.
A jakie są Wasze ulubione sceny z "Dumy i uprzedzenia"?
Oglądaliście serial? Jeśli tak, to co o nim sądzicie?
Koniecznie napiszcie.
Do usłyszenia!
P.S. Przez ten serial, poczułam, że chcę znowu przeczytać "Dumę i uprzedzenie". Który to już raz? ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz