Witajcie!
Każdemu są potrzebne takie dni, w których odcina się od telefonu, komputera oraz innych urządzeń elektronicznych i po prostu jest, tu i teraz, z rodziną, z przyjaciółmi. I kilka ostatnich dni było dla mnie taką właśnie odskocznią. Naprawdę wspaniale spędziłam ten czas, ale stęskniłam się za Wami i za moim blogiem, dlatego postanowiłam zakończyć to leniuchowanie.
I tak, wracam zwarta i gotowa do pracy!
Zastanawiam się, w jaki sposób najlepiej napisać tą recenzję. Chociaż powinnam chyba powiedzieć opinię, ponieważ ten post będzie niczym innym niż zbiór moich luźnych przemyśleń na temat antologii "Księga smoków".
W ramach wstępu, zdradzę Wam, że jako dziesięcio-dwunastolatka miałam sporą obsesję na punkcie smoków. Przeczytałam całą serię "Dziedzictwo" Christophera Paoliniego, duologię "Eon" Alison Goodman, obejrzałam masę filmów, a także założyłam sobie konto na platformie internetowej Smoki Nightwood. Tam mogłam hodować i opiekować się własnymi pupilami 😆 Miałam także w planach zebranie kolekcji figurek smoków z różnych zakątków świata, ale poprzestałam na jednym z Krakowa, ponieważ nie mogłam takowych nigdzie znaleźć.
Zatem, jak widzicie, moja fascynacja tymi fantastycznymi stworzeniami była, lekko mówiąc, ogromna.